Zabijcie mnie, ale i tak to powiem. Utonąłem ostatnio w milionie nie wywołanych, nie zeskanowanych i nie obrobionych fotosów. Niestety przez taki brak kontaktu z efektem, większość z tych które obecnie wywołuję okazuje się nudnym bezsensownym czaso i kasochłonnym pstrykactwem.
Ostatnio jednak znalazłem odtrutkę, kupiłem cyfrę!!! Tak i jest to pierwsza w moim życiu cyfra którą naprawdę lubię robić zdjęcia. Co prawda raczej tego nie robię, ale podobno zadowolony klient jest najlepszą reklamą, więc zareklamuję. Ten niezbyt duży, ale też niezbyt mały, taki w sam raz, cieszący oko retro stylistyką i dobrą jakością zdjęć, a przy okazji cieszący całą resztę podczas ich robienia - aparat, zwie się: Fuji X10. Reklamuję bo zasłużył, poza tym jest miłością od pierwszego wejrzenia, owszem ma wady, ale zalet ma bez porównania więcej. To taki typ o którym mówią: "mały ale wariat".
No nic koniec tych pochwał, mam nadzieję że dzięki temu nabytkowi nieco odżyje blog. Na początek wrzucam parę mord prosto z puchy, bez żadnych obróbek.