
No i taki się piękny słoneczny dupimor odnalazł w lamusie.
.:: CZY TO DZIK? CZY TO KOŃ? NIE !!! TO DZIKOŃ !!! ::.
Tak właśnie, mam w domu całkiem niezły aparat dalmierzowy. Używam go prawie wyłącznie do robienia zdjęć z tekna. Wczoraj postanowiłem spróbować swoich sił w dyscyplinie zwanej streetphoto. Godzina spaceru, wypstrykana rolka, przełamywanie obawy przed podchodzeniem do ludzi, jeden średni opierdol, wyczekiwanie na sytuacje, adrenalina, ćwiczenie techniki, niecierpliwość, wywoływanie filmu z wypiekami na twarzy i jedno (moim zdaniem) udane zdjęcie z całej rolki. Chyba będę to robił częściej.
Rok 2006, wieczór, Londyn, City. Szliśmy sobie po londyńskim City, robiliśmy zdjęcia, oglądaliśmy, rozmawialiśmy, popijaliśmy piwko i nagle znaleźliśmy tego jegomościa. Nie, nie był pijany, po prostu sobie zasłabł, zemdlał zaraz po wyjściu z pracy. Być może tym razem system wycisnął z niego odrobinę za dużo. Jegomość koło trzydziestki, pewnie był u progu kariery. Kariery jakich miliony.
Zatrzymaliśmy się, aby sprawdzić co się z nim dzieje. Zawołaliśmy ochroniarza, który z największym spokojem zapytał tylko czy żyje, zupełnie tak jakby gdzieś w środku pragnął żeby nie, bo może wtedy byłoby odrobinę ciekawiej. W każdym razie zadzwonił po pogotowie. Poszliśmy dalej, zwiedzać, robić zdjęcia, rozmawiać i popijać piwko.
2005 rok, pierwszy dzień mojego trzeciego pobytu na wyspach. Oczywiście ten pan nie był Niemcem, był całkiem zwyczajnym brytyjskim bejem. Był dosyć uprzejmy, nie obraził się za zrobienie zdjęcia. Ceną za jego zrobienie była chwila pogawędki z owym dżentelmenem, oraz uściśnięcie jego ociekającej różnymi substancjami łapy. Bleee, pomyślałem wtedy, tak samo myślę i teraz, ale sądzę że i tak było warto.